To jest opowieść o pisarce, której nie wystarcza pisanie

Lubię te momenty, gdy zanurzam się w swojej głowie i tworzę nowe światy, a potem zamieniam je w słowa i w historie. Ale kiedy za długo trwam w pisaniu, zaczyna mnie nosić. Potrzebuję wtedy zmienić się w malarkę, fotografkę czy rękodzielniczkę. Po jakimś czasie wracam do historii, które zdążyły ode mnie odpocząć, a nawet za mną zatęsknić. I znów idziemy razem przez kolejne strony rodzących się opowieści.

Dlaczego piszę?

Trochę nie mam wyjścia. Pochodzę z rodziny, w której wszyscy zostali obdarzeni darem pisania. Babcia przez całe życie pisała pamiętniki. Mama tworzy monologi sceniczne, tata rymuje, a brat pisze artykuły naukowe i kryminały retro. Nawet moja bratanica zdążyła już zostać ulubienicą pani od polskiego z powodu pięknych wypracowań. Cóż, my po prostu tak mamy, że piszemy. Wcześniej czy później każdego z nas dopada. Mnie dopadło raczej wcześniej. Swój pierwszy tomik wierszy napisałam w  wieku 7 lat i wtedy też podjęłam decyzję, że będę pisarką. Po drodze wprawdzie parę razy mi się zmieniało, chciałam być pediatrą, socjologiem i ministrem kultury, ostatecznie jednak wróciłam do swojego pierwszego pomysłu na życie i zostałam pisarką.

Dlaczego nie piszę?

Są ludzie, którzy nawet przerwę w pracy wykorzystują na napisanie kilku zdań do swojej książki, opowiadania czy artykułu. Piszą na zimno, systematycznie i planowo. Ja podczas pisania jestem zanurzona po kokardę w procesie tworzenia. Znikam. Po jakimś czasie muszę jednak wypłynąć na powierzchnię i zaczerpnąć świeżego powietrza, sprawdzić, jaka jest pora roku i czy świat nadal ma się względnie dobrze. Wtedy robię sobie przerwę od pisania. Raz krótką, innym razem bardzo długą. I to jest ten czas, kiedy zaczynam malować, fotografować, rękodzielniczyć, wymyślać nowe projekty i podróże.

Włoskie przygody

Moim podstawowym kontekstem życiowym są Włochy. To stamtąd czerpię energię i radość, tam odkrywam kolejne inspiracje nie tylko literackie. Po raz pierwszy z Italią zetknęłam się 25 lat temu, pisząc pracę magisterską o XIX-wiecznych wspomnieniach z podróży do Włoch. Kilka lat później odwiedziłam ten kraj i od tamtej pory jestem w nieustannej podróży w stronę włoskiego słońca. Jeśli nie siedzę akurat w samolocie, to na pewno czytam książkę o jakimś włoskim mistrzu lub piszę na bloga tekst o włoskich ciasteczkach. Włoskie wątki pojawiają się też w moich powieściach, czasami organizują całą opowieść, innym razem zaledwie wspominają o swoim istnieniu. „Księżyc nad Rzymem” rozgrywa się w Rzymie i w Toskanii, jest przepełniony włoskim ciepłem i radością. W „Słońcu za zakrętem” serce głównej bohaterki podbija kotka o imieniu Bella, córka Grappy. W świecie pozaliterackim gotuję włoskie makarony, zachwycam się włoskim malarstwem, piję włoską kawę i kontempluję życie niczym włoscy staruszkowie na ławeczkach przed domem.

W poszukiwaniu radości

Lubię historie z happy endem, płaczę na filmach ze zwierzętami, a w weekendy najbardziej lubię turlać się po łóżku z moimi dwoma kotami. Dusza mi się uśmiecha, gdy czuję zapach świeżo zaparzonej kawy i świeżo upieczonych ziemniaków. Zdarza mi się podczas zwiedzania zapatrzeć się w plamę światła na podłodze zamiast podziwiać arcydzieło wiszące na ścianie. Podążam za sobą. I za wszystkim, co wywołuje uśmiech.