„Wyjechawszy z Triestu, drogą na wysoką górę wężem się wspinając, na morze, port i okolice cudny szerzy widok. Choć prawie weń wzrok spuszczałam, radabym cały ten obraz niem ogarnąć, nasycić… Było to ostatnie zaalpejskich widoków pożegnanie, ostatnie ich wejrzenie.
Ale potem, część drogi parą przeleciawszy, tęsknie i bez celu błądzące oko spostrzegło przy drodze niedbale zwieszoną brzozę, w białej swej szacie, z lekkiemi, na wiatr puszczonemi warkoczy… a widok tego rodzinnego drzewa (nieznanego na południu), inne obudził, zatarł tamte wrażenia.
Byłaby to jakby na spotkanie z domu przybyła siostra! Zdało się słyszeć czule wymówione słowa: – „Czyś już zapomniała rodzinną twą strzechę”… gdzież się w twej duszy podziały wspomnienia dni dziecinnych… młodzieńczych marzeń… złotych nadziei, co może pod obcem zakwitłyby niebem!… czyż nie słyszysz tego głosu matki co mówi: pamiętaj i kochaj!…”
Takimi słowy Łucja z Giedroyciów Rautenstrauchowa zakończyła swą literacką podróż „W Alpach i za Alpami”, wielki wspomnieniowy fresk, obraz dziewiętnastowiecznej włoskiej wędrówki po miejscach modnych, wzniosłych i niebezpiecznych, na miarę ówczesnej arystokracji, rzecz jasna. Inny był zupełnie rytm jej podróży. Wielomiesięczne wędrowanie pozwalało na długie postoje, zwiedzanie poprzedzone czytaniem mądrych ksiąg, bywanie na salonach i długie wyprawy w stronę cudów przyrody opisywanych w nie tak licznych wówczas bedekerach. Był czas na poznawanie i kontemplowanie, mogło pojawić się nawet zmęczenie powtarzalnością krajobrazu czy tęsknota za krajem rodzinnym.